Jak to zawsze bywa w przypadku Łony i Webbera, na nowy album duetu trzeba było czekać długimi miesiącami, niepostrzeżenie przeradzającymi się w lata. Tym razem doczekaliśmy się krótkogrającego materiału składającego się z siedmiu premierowych piosenek i remixu.
Nauczony doświadczeniem wiedziałem, że odpalając płytę Łony i Webbera na pewno nie usłyszę odgłosów gonitwy za aktualnym rapowym trendem. To może chociaż jakichś gości? Tu też stalowa konsekwencja - żadnych! Chyba, że ktoś fizycznie odczuwa obecność Janka wpychającego klocki do szafy (grającej, zresztą, afrykańskie chórki).
Usłyszałem za to coś, z czego nasza dzisiejsza scena zdaje się być mocno wydrenowana, a mianowicie – dopracowany rap z puentą. Ba! Nawet z morałem, choć raper skromnie się go wypiera ("No akomodejszon").
Opowiastki Łony, zdawałoby się, o tak prozaicznych sprawach jak weekendowy balet, czy pogoda (!) na naszych uszach stają się kawałem reportażu i solidnego komentarza społecznego.
Raper uzyskuje ten efekt a to dzięki dobrze dobranym bohaterom storytellingów, a to przy użyciu zgrabnej metafory. Słuchając tych opowieści macie nieodparte wrażenie, że podobne perypetie już nieraz Wam się przytrafiły. No chyba, że jesteście abstynentami z cukru ("Stop, Nadiu", "Niepogoda").
Widać, że Adamowi znudziła się – a przynajmniej na ten krótki, epkowy moment – rola rapera-publicysty, komentującego konkretnych polityków bądź ich wyborców, co mnie osobiście cieszy.
Skupia się za to bardziej na sobie jako jednostce uczestniczącej w życiu lokalnym i bacznie je obserwującej. Daje statystycznemu Nowakowi przykład, jak łapać oddech podczas tonięcia w codziennych obowiązkach ("Co tam, mordo?"), zwraca uwagę na rzadko zauważalny w przestrzeni miejskiej – nawet przez nas, (spadkobierców) hip-hopowców! – fenomen streetartu ("#nikiforszczecinski"), czy też spełnia się w roli kronikarza swojej małej ojczyzny reagującej na epokowe wydarzenia o skali państwowej ("Echo").
Nudzę Was, co? Pewnie wolicie flex? No to odpalcie sobie "Playlistę", którą raper zupełnie dobrowolnie i za całkowitego dara udostępnia przez popkiller. Wystarczy mieć odtwarzacz CD albo połączenie z netem. Znajdziecie tam tyle bogactwa kulturowego z całego świata, że głowa w fitującym bucket'cie nadal mała!
A skoro o międzynarodowym zasięgu mowa, to najwyższy czas skupić się na Webberze, który to – mam wrażenie – zmienił ostatnio ekipę z DobrzeWiesz na Wesołą. Muzyczna podróż, w jaką zabiera nas producent tej płyty zahacza inspiracjami o niemal wszystkie kontynenty, dzięki czemu pośrednio odczuwamy to, co najlepsze brzmieniowo w takich miejscówkach jak Bliski Wschód, jeszcze bliższe Bałkany czy Afryka.
Nie wiem jak będzie u Was, ale ja na pewno skorzystam z muzycznego zaproszenia do tych rejonów. Już widzę, że będzie niemały problem zwiedzić wszystko w miarę sprawnie, bo zacząłem od Afryki i katuję Tony'ego Allena od kilku dni, zagłebiając się w afrobeat.
Swoją drogą, to właśnie na przykładzie pierwszego numeru ze "Śpiewnika" najbardziej widać synergię tego duetu. Świetny sampel Webbera, stanowiący integralną tekstowo część numeru (patent sprawdzony z powodzeniem w "Nie zostało nic" z poprzedniej epki), wykorzystany do tego, co Łona lubi najbardziej, czyli wywołania efektu komicznego. Gwarantuję Wam, że jak włączycie to na pełne gary przy otwartym oknie, to nawet Sfinks w Gizie poczuje chemię. I to taką z Niemiec!
To główny powód, dla którego tak bardzo sobie cenię wieloletnią współpracę tej dwuosobowej komitywy. Wyobrażacie sobie jakiegoś innego rapera dzwoniącego do jednego ze swoich producentów z prośbą: "Ty, zrób mi taki bit, w której mebel żali się, że nie ma już w nim miejsca. Może niekoniecznie chujowy i z gitarą, bo to już graliśmy..."? Wszyscy wiemy, że tak było w tym przypadku, nie muszę nawet kłamać.
Nie skłamię również, jeśli otwarcie przyznam, że do tej płyty będę wracał częściej raczej za sprawą Webbera niż Łony. Pewnie dlatego, że ten pierwszy beatami trafił do mnie jak nigdy przedtem, zaś rap tego drugiego imponował mi zawsze w podobnym stopniu.
Websztyk swoimi aranżacjami wprawia w szok przechodzący w niedowierzanie, że rapowe podkłady mogą rzeczywiście podkreślać skalę problemów poruszanych przez rapera, zwrotki nie muszą być loopem i brzmieć tak samo; o bangerowym refrenie wykręconym na akordeonie już nawet nie wspomnę ("Stop, Nadiu").
Łona z kolei nadal pozostaje dla mnie wybitnym tekściarzem z dobrym rapowym warsztatem. Aż i tylko, bo już się raczej pogodziłem z faktem, że nie usłyszę na jego płycie śpiewanego refrenu, który rozbujałby jednak nieco monotonne flow szczecinianina.
Życzyłbym sobie częściej widywać Webbera zatrudnionego także do części wokalnej refrenu (nie, nie wzorem BobAira u Laika, skupmy się na samplach). Chociaż kto wie, może do następnej płyty zdąży już podrosnąć Janek i, niczym u Kękiego, usłyszymy wsparcie młodszego pokolenia?
W szukaniu dziury w całym na tym albumie pomógł mi znacznie mój dobry znajomy, który ze światem rapu ma tyle wspólnego, co Terry Pratchett ze "Światem według Ludwiczka". Kiedy odpaliłem mu "Słownik" do zlustrowania uchem niefana rapu, po paru sesjach usłyszałem wreszcie: "ten Webber to jest kozak, ale o czym Łona w ogóle nawija?"
Dało mi to do myślenia o tyle, że uświadomiłem sobie, jak mocno angażującą porcją rozrywki jest ten album. Wychodzi na to, że trzeba dać tej płycie nieco więcej czasu, by odkryć w niej to, co tak skrzętnie ukryte pod płaszczykiem luźnych historii. Wystarczy bowiem, że umknie nam jeden wers i cały odsłuch możemy sobie wsadzić w buty.
Pocieszający jest fakt, że nie każdy musi tej głębi szukać. "Śpiewnik domowy" daje możliwość czerpania radości z samego słuchania opowiadań głoszonych żywym językiem (nie tylko polskim: usłyszysz makaronizmy z angielskiego, rosyjskiego, francuskiego i jidysz). Łonie daleko do tak popularnego przecież wplatania wręcz encyklopedycznych słów, których słuchacz mógłby nie zrozumieć. Znacznie bardziej woli zaskoczyć niebanalną obserwacją, ubierając ją w uderzające swoją prostotą słowa.
Co nie znaczy, że raper nie znajduje miejsca na braggę: wysłuchiwanie kolejnych nawiązań do kultury, znajomości lokalnych wydarzeń historycznych, czy nawet opanowania języka w rozmowie z dzieckiem (w "No akomodejszon" nie pada ani jeden wulgaryzm!) może budzić szczery podziw.
Przy czym widać jak na dłoni, że jeśli Łonie chodzi o budzenie czegokolwiek, to na pewno nie wspomnianego podziwu. Autentyczna erudycja jest tylko środkiem do przekazania konkretnej myśli. Ciekawe frazy zdają się wypadać raperowi mimochodem, z każdym uderzeniem soczystej stopy Webbera. Przez to mamy do czynienia z jednym ze skromniejszych przypadków przechwałek, jakie dane nam doświadczać wśród polskich raperów.
Oby więcej takich skromnisiów na tej scenie!