Leszek Kaźmierczak, ur. w 1979 roku w Warszawie. Znany dawniej jako Eldoka. Raper, tekściarz, freestyle’owiec. Kojarzony przede wszystkim z refleksyjnymi, lirycznymi tekstami, ale też współodpowiedzialny za rozwój trueschoolowego rapu w Polsce, promotor hip-hopu jako kultury czterech elementów. Współzałożyciel zespołu Grammatik, z którym wydał cztery albumy długogrające, członek freestyle’owego kolektywu Obrońcy Tytułu, wraz z Włodim i Pelsonem współtworzy też projekt Parias. Autor sześciu solowych albumów, z których dwa ostatnie sprzedały się w nakładzie ponad 15 tysięcy egzemplarzy, zyskując status złotych płyt. Nagrywał z Molestą, Tedem, Pyskatym, 2cztery7, Wdową, ale też ikonami sceny brytyjskiej i czeskiej, DJ-em Vadimem i DJ-em Wichem. Założył wytwórnię płytową Frontline Records, prowadził autorską audycję w Radiu Euro. Artystyczna wszechstronność pozwala mu pisać różne rzeczy – od piosenki dla Moniki Brodki po poświęcony trip-hopowi artykuł dla branżowego magazynu. Był też współtwórcą wystawianego przez wrocławski Teatr Polski spektaklu „Przypadek Klary”. Natomiast ostre diagnozy kondycji hip-hopu i jego słuchacza (m.in. „Mówią bloki 2”), źle odebrany pierwszoplanowy występ w „Blokersach” Sylwestra Latkowskiego, światopoglądowe wolty czy konflikty z Tedem i Peją sprawiły, że postrzegany jest dwutorowo. „Eldo jest dla swych młodszych słuchaczy kimś zupełnie obcym. Szanują go za artystyczne dokonania, doceniają status profesora na rodzimym rynku hiphopowym, ale postawa moralisty była i jest im obca” – podsumowuje w „Dwutygodniku” Jacek Sobczyński.
Hip-hop jako element stylu życia pojawił się u Eldo w podstawówce. Dzięki takim programom jak „Yo! MTV Raps”, na który wpadał do kolegów z osiedla, mógł poznawać wszystkie elementy kultury. Pod wpływem jednego z filmów wyemitowanych w telewizji rozpoczął krótką przygodę z breakdance’em, tym jednak, co interesowało go najmocniej, był rap. Dorastając na osiedlu Bemowo, szybko stał się jednym z podopiecznych działającego tam w latach 90. zespołu Edytoriał. Pod skrzydłami ich producenta Szyhy Eldoka zaczął nagrywać pierwsze zwrotki. Pomysł na to, by połączyć siły z jednym z kolegów z osiedla, Juzkiem znanym też jako Jotuze, pojawił się po jednej z najważniejszych dla stołecznego środowiska imprez z tamtego okresu, słynnym warszawskim Rap Day z 1997 roku. – Podobało mi się to, że w zespole nie musisz stać na scenie sam, że możecie we dwóch, we trzech wspólnie nawijać – mówi Leszek. Pierwsze nagrania, między innymi utwór na drugą część kasetowej, przygotowywanej przez odpowiedzialnego obecnie za Asfalt Records Tytusa składanki „Enigma prezentuje: 0-22-Underground” rejestrowane były właśnie u Szyhy. Eldoka jednak odczuwał niedosyt. Producent pracował dosyć wolno, raper zaś nie chciał czekać tygodniami na realizację każdego kolejnego utworu. Postanowił więc sięgnąć po nowe jak na ówczesne warunki technologie. – W 1997 roku niewiele osób korzystało z internetu, kto jednak miał do niego dostęp, szybko przekonywał się, że łatwo znaleźć tam ludzi ze swojego środowiska. Wiele do dziś związanych z rapem osób poznałem właśnie pod koniec lat 90. dzięki internetowi. Szukając własnego producenta, założyłem na forum strony Enigma temat. Po pół roku dostałem dwa e-maile. Jeden zawierał jakiś koszmarnie słaby beat, drugi zaproszenie. Tak poznałem Noona – wspomina raper. – To były fajne czasy. Poznałem nagle gościa, który jest bardzo otwarty muzycznie. Podrzucał mi płyty DJ-a Shadowa i Jurassic 5, ale pasowaliśmy do siebie też charakterologicznie. Na dodatek wiedziałem, że jak ucieknę z domu, to mogę iść do Noona, bo tam jego mama pościeli mi łóżko i da pyszny obiad – wyjaśnia Eldo. Pierwszym utworem, jaki panowie nagrali wspólnie, był solowy numer Eldoki z „EP”. Co ciekawe, miał to być utwór nagrany wspólnie z Jotuze, jednak nie dotarł on do studia – To mu się często zdarzało. Z tego samego powodu nie ma go na płycie Pezet-Noon. Pozostała wstawka „Juzek”, upamiętniająca to, że nie przyjechał na czwartą ustawioną sesję nagraniową. U mnie na „Eternii” też miał być, przyjeżdżał kilka razy i nigdy nie dotarł – wyjaśnia artysta, dodaje jednak, że odpowiednio zmotywowany Jotuze potrafił działać w miarę szybko i tak całość materiału na debiutancką „EP” udało się zarejestrować dość sprawnie i ukończyć ją jeszcze w 1998 roku.
Debiut Grammatika nigdy nie był planowany jako legal. Twórcy nie chcieli na siłę zainteresować kogokolwiek swoją muzyką, nie polecali się wytwórniom, nie rozsyłali taśm demo. Za szczyt promocyjnej aktywności uznać należy wizytę u Druha Sławka, który za pomocą audycji w Rozgłośni Harcerskiej (później Radiostacji) przecierał w eterze szlak polskiemu niezależnemu hip-hopowi. Eldoka, Jotuze i Noon we trójkę przygotowali pięćset kaset. Pierwotnie okładką miało być zdjęcie środka winyla z informacjami o utworach, ostatecznie jednak Noon wpadł na pomysł, by wykorzystać charakterystyczny wzór znany z podręczników do gramatyki języka polskiego. – Najpiękniejsza chwila w moim życiu, to jak jadę z kartonem tych kaset autobusem 149 do domu. Czułem się wtedy wyższy o dwa metry i silny jak sam Pudzianowski – mówi Eldoka. Nakład rozszedł się błyskawicznie. Pierwsze trzysta sztuk zniknęło jeszcze w pierwszym tygodniu. Dzięki znajomościom z czasów b-boyowych i sieci kontaktów we wszystkich miastach, w których Grammatik jako nikomu nieznany support grywał za zwrot kosztów podróży przed Edytoriałem, „EP” docierała do najdalszych zakątków kraju. W pewnym momencie do zespołu zwrócił się współzałożyciel wrocławskiej wytwórni Blend Marcin Cichy i zaproponował reedycję „EP” jako legalnego wydawnictwa. W ten sposób w 1999, w niespełna rok po premierze demówki, do oficjalnego obiegu trafił album „EP+” wzbogacony m.in. o dwa remiksy.
Grammatik nie zamierzał spoczywać na laurach. Kolejne miesiące przyniosły nie tylko kilkadziesiąt występów, ale i nową płytę nagraną w poszerzonym składzie. Do zespołu dołączył Ash, raper z Konina, działający tam w zespole 3style. – Ash nam się spodobał. Przystawał merytorycznie do tego, co robiliśmy, miał poetycką stylówę, używał literackiego, ale żywego języka, a tym się przecież charakteryzowaliśmy. Byliśmy inni niż wszyscy, chcieliśmy używać polszczyzny w sposób poprawny, poza tym byliśmy młodymi nadwrażliwcami i Ash do tego totalnie pasował. Zmarnowałby się w Koninie – wyjaśnia artysta, dodając też, że wcielony do Grammatika raper miał umiejętność niespotykaną – lekkie pióro do trudnych tematów. Jak się okazało, wybór był trafiony. Eldoka wreszcie poczuł, że współpracuje z kimś równie sprawnym studyjnie jak on sam. Zamiast wielogodzinnych prac nad sklejaniem fragmentów wokali wystarczyły trzy dni sesji nagraniowych. I tak rok po premierze „EP+” do sklepów trafił album „Światła miasta” (2000). Pierwotnie tytuł był zupełnie inny i brzmiał „W cieniu szarych bloków”. Decyzję o zmianie Eldoka podjął już pod koniec sesji nagraniowych. W dość krótkim czasie po premierze grupa zawiesiła działalność z powodu tarć personalnych i różnic w priorytetach. – Ja bardzo lubię pracować w zespole, ale pracując samemu, nic nie musisz nikomu narzucać i zgadzać się na żadne ustępstwa, więc wiedziałem, że chcę nagrać solowo coś innego niż wcześniej na Grammatiku – wyjaśnia Eldoka.
Gdy raper pracował nad krążkiem „Opowieść o tym, co tu dzieje się naprawdę” (2001), w Polsce pojawił się bounce i powrócił trend amerykanizowania. W opozycji do tego Eldoka i kilku podobnie myślących artystów z Warszawy – chętnie improwizujących na głos raperów, ale i producentów – postanowiło pod egidą Obrońców Tytułu przypomnieć o innych wartościach hip–hopu. – Jak patrzę na to z perspektywy czasu, to widzę, że prowadziliśmy strasznie zaciętą wojnę ideologiczną. Naszym największym sukcesem jest to, że wszystko zakończyło się prawdziwą bitwą. Bitwa w Płocku była ukoronowaniem sporu o to, czy rapem można się bawić, czy może należy go traktować serio. Ja traktowałem rap serio. Dziś wiem, że po prostu trzeba robić tylko tak, jak się uważa, że jest to dobre dla samego siebie – mówi Eldo. Sam też zauważa, że choć kłócił się wówczas o „Platynowy sombrero”, sam przez wiele lat uwielbiał zespół OutKast, który rapem właśnie się bawił. Pierwsze dwie płyty Grammatika powstały w czasie, gdy Kaźmierczak najwięcej uwagi poświęcał muzyce artystów z Atlanty. W jego odtwarzaczu gościły nie tylko płyty Big Boia i Andre 3000, ale też krążki Goodie Mob i Witchdoctora. Przy pierwszej solowej płycie zwrócił się zaś w stronę artystów reprezentujących w USA ruch trueschoolu: Hieroglyphics, Souls of Mischief, Jurassic 5. Powstała płyta połowicznie refleksyjna i szczera, ale zawierająca też wydumane metafory, przechwałki i odniesienia do popkultury. Produkcją zajął się w całości Dena. – Byłem wtedy bardzo poklepywany po plecach, ale to nie było dobre. Lubię mieć przyjaciół, ale lubię też czasem szczerze słyszeć, co robię źle. Dlatego musiałem odrzucić wiele znajomości. Co ciekawe, choć przy powstawaniu „Opowieści...” mnóstwo rąk mnie poklepywało, prawie mnie zagłaskali, to wszystko to zniknęło jak ręką odjął po bitwie w Płocku – zauważa Eldoka.
Odtrutką na tę sytuację stał się wydany w 2003 roku drugi solowy album „Eternia”. Treściowo odnosić miał się przede wszystkim do wewnętrznego świata przeżyć i wrażeń artysty. On sam przyznaje, że po tekstach z tej konkretnej płyty można analizować jego własną psychikę. Dodaje, że samego krążka nie lubi, zarzuca sobie grafomanię i zapewnia, że nigdy potem nie nagrałby już takiego albumu, a podobne tematy ująłby w zupełnie inny sposób. Wpływ na teksty artysty miał powrót na studia, większa ilość czasu poświęconego literackim eksploracjom i narastające poczucie misji, by mówić o innych sprawach niż cała reszta rapowej sceny. Eldo twierdzi, że to najbardziej Grammatikowa ze wszystkich jego solówek, choćby przez to, że ludzie, którzy przygotowywali na nią beaty, podążali ściśle wytyczonymi przez Noona szlakami.
Rok później w sklepach pojawił się minialbum „Reaktywacja” (2004), czyli powrót Grammatika. – Kiedy Noon i Ash odeszli z zespołu, poczuliśmy z Jotuze, że formuła się wyczerpała. Sam Juzek towarzyszył mi przez kolejne lata na solowych koncertach, miał nawet moment zawahania i chciał zakładać zespół z Żółfiem z Fenomenu. Mówił, że muzyka wciąż dla niego dużo znaczy. Powiedziałem: „dobra, zróbmy to, nagrajmy nową płytę” – opowiada Kaźmierczak. Stroną producencką zajęli się m.in. Kixnare, Bitnix, Kociołek i Flamaster. Wydany w 2005 album długogrający „3” pokazał jednak, że Grammatik w takiej formule jak na dwóch pierwszych płytach nie ma już racji bytu. Nie było tej chemii co dawniej. – Producencko nikt nie wszedł na poziom Noona. Ani „3”, ani też późniejsze o dwa lata „Podróże” to nie były albumy spójne słowno-muzycznie. Nie sądzę też, żeby teraz coś takiego mogło jeszcze zaistnieć, tamten Grammatik to była bajka na dziewiętnasty i dwudziesty rok życia – ucina temat kolejnego powrotu zespołu Eldoka, uzupełniając jeszcze, że z Noonem trudno jest mu złapać wspólny język.
Kaźmierczak kontynuował karierę solową. Pozostając na fali beletrystyczno‑filozoficznych fascynacji, w 2006 roku powrócił krążkiem „Człowiek, który chciał ukraść alfabet”. Co ciekawe, to także okres, w którym raper postanowił nadrobić muzyczne zaległości i odkrył dla siebie jazz – stary, klasyczny i amerykański, a także jazzowo-rapowe konfrontacje w rodzaju firmowanej przez Guru serii „Jazzmatazz”, płyty Billa Laswella albo albumu Milesa Davisa z Easy Mo Bee. Słuchając tych nagrań, Leszek wyciągnął wiele wniosków odnośnie do flow, sposobu płynięcia po podkładach. Do współpracy nad własnym albumem zaprzągł duet producencki Bitnix. Jak wspomina, nie pracowało im się razem dobrze. Choć dostarczone przez nich (tu pojawiło się nieco branżowej kontrowersji, bo do współautorstwa poczuwał się działający wcześniej razem z Bitnix wrocławski duet GreenHouse) 15 propozycji podkładów było świetne i Eldo z miejsca podjął dobieranie do nich właściwych tematów, problem stanowiło wszystko poza muzyką. Leszek sam przyznaje, że jest trudnym współpracownikiem, a Bitnix byli wtedy młodzi i niedoświadczeni. Być może zbyt niedoświadczeni jak na angażujący instrumentalistów, eklektyczny projekt, zarzucający swym eklektyzmem pomost między hip-hopem a kulturą wyższą.
Wydane równolegle z ostatnią, bardzo już epigońską płytą zespołu Grammatik „Podróże” solowe „27” (2007) było prezentem na tytułowe, dwudzieste siódme urodziny rapera. Przygotowując się do tego krążka, Eldoka po raz pierwszy sam nie wiedział do końca, gdzie i jak zostanie to wydane. Jeszcze w grudniu 2006 roku miał gotowe wszystkie teksty i ani jednego beatu, nie mówiąc o podpisanym kontrakcie. Już jednak w marcu 2007 roku płyta trafiła do sklepów dzięki wsparciu wytwórni My Music. Wydawca, kojarzony przez lata ze znienawidzonym i pogardzanym hip-hopolo, zaoferował raperowi najlepsze warunki i najbardziej profesjonalnie podszedł do wydawnictwa. Album zebrał dobre recenzje. „Balansującego na granicy pretensjonalności intelektualistę zastąpił inteligentny realista. Eldo ma swój rozpoznawalny «styl» i choć jeśli chodzi o «flow», nadal nie należy do ekstraklasy, to «oryginalność» zapewniła mu awans do czołówki. Polskiej scenie potrzeba więcej takich solidnych płyt!” – pisał Filip Kalinowski w „Aktiviście”, nawiązując do tytułu jednego z utworów z płyty, „Styl, flow, oryginalność”.
Kaźmierczak był wówczas na fali. Następny krążek „Nie pytają o nią” (2008) powstawał więc w biegu, nijako mimochodem. – Po premierach „Podróży” i „27” graliśmy strasznie dużo koncertów. Zaczynaliśmy w czwartki, kończyliśmy w poniedziałki rano. Nie było czasu na nic. Dostałem jednak piętnaście fajnych beatów i powstało do tego piętnaście tekstów. Wiele rzeczy jest tu powiedzianych za prosto, przynajmniej jak na trzydziestoletniego faceta – ocenia sam autor. Z tego krążka pozostawił w swoim repertuarze koncertowym tylko trzy utwory. Publika była mniej krytyczna, postanawiając ów album ozłocić. Sprawdził się poruszający, singlowy, nawiązujący do Grzegorza Ciechowskiego „Nie pytaj o nią”, ujmował też co rusz wyzierający z utworów portret przedstawianej z uczuciem Warszawy. To cicha bohaterka krążka. Rok 2009 przyniósł w życiu Eldo kompletne załamanie, które raper przekuł szczęśliwie na wydany w 2010 roku krążek „Zapiski z 1001 nocy”. – Od września 2009 do grudnia 2010 to był najgorszy okres w moim życiu. Koncerty nie dawały mi radości, nic mi nie dawało radości. Jedyną rzeczą, jaka mnie trzymała przy życiu, był fakt, że jeżdżą ze mną przyjaciele. W czasie, gdy powstawały teksty na ten krążek, nie miałem ani trochę spokoju, moje życie osobiste rozpieprzyło się na najdrobniejsze kawałki o tak, w chwilę. Od września, kiedy wszystko się rozsypało, do lutego miałem gotową płytę, pisałem prawie codziennie, piłem jeszcze więcej niż pisałem. Na tym albumie nie ma ani jednego kawałka, który powstałby na trzeźwo. Ludzie, którzy mnie znają i umieli odczytać wszystkie kody, jakie zawarłem w tych tekstach, byli przerażeni, bo dość otwarcie jak na siebie powiedziałem o pewnych rzeczach – wyznaje Kaźmierczak. Odbiorcy umieli to docenić. Na tyle, by zechcieli kupić ponad 28 tysięcy egzemplarzy krążka i chodzić na kolejne jego występy. Grywał więc często w jednym mieście dwa dni z rzędu. Mimo mocno osobistego charakteru krążka i okoliczności powstawania tekstów Eldo nie miał oporów, by wykonywać je na scenie. – Psychoterapeutyczna forma muzyki jest taka, że kiedy nagrałem i zagrałem to wszystko po raz pierwszy, miałem to już przepracowane, nie bolało. Czasem tylko są takie momenty w tych tekstach, że ściska gardło, ale to już zupełnie inne uczucie – mówi Eldoka.
2011 rok przyniósł projekt Parias powołany do życia wspólnie z Pelsonem i Włodim z Molesty. Doszło do kolejnej intrygującej konfrontacji. Przecież w latach 90. magazyn „Klan” przedstawiał Grammatik jako realną i ciekawą opozycję do sceny ulicznej. Eldo nie szczędził hardcore’owcom uszczypliwości, ci natomiast wylewali na niego w wywiadach kubły pomyj. Tymczasem lata działalności na scenie pokazały, że to właśnie z legendami „ciemnej” strony rapu Kaźmierczak złapał najlepszy kontakt. – Poznaliśmy się na koncertach, polubiliśmy się. Pamiętam nawet, że podszedłem kiedyś do Włodka na Hip Hop Kempie i zaproponowałem mu, żebyśmy razem zrobili płytę. Akurat wtedy ja coś nagrywałem, oni coś nagrywali, temat więc umarł. W 2010 roku chłopaki powiedzieli, że wpadło im w ucho jedno ze sformułowań użytych w moich tekstach, czyli „rap parias” i chcieliby go użyć. Powiedziałem tak: „O nie, nie ma mowy, koledzy. Jak już tak robimy, to musimy to zrobić razem”. Pracowało nam się dobrze, chociaż trzeba pamiętać, że spotkały się trzy różne, silne osobowości – wspomina artysta. Parias był wymierzony w show-biznes, zaś jego twórcy przypominali spiskowców z nimi walczących. Mateusz Natali, redaktor naczelny serwisu Popkiller, napisał: „To płyta, która wymaga uwagi i trafi do tych, którzy stawiają przede wszystkim na dojrzały z rap z dbałością o tekst oraz klasyczną surowość i spójność, a nie efektowne dodatki. Album nie idealny, ale z pewnością ważny, udany i wart uwagi”.
Czy powstanie następny materiał – czy to z Pariasem, czy solowo – Eldoce trudno wyrokować. Od premiery w 2011 roku robi sobie studyjną przerwę, koncertowe wakacje rozpoczął zaś od czerwca 2013. Nie chce wracać na siłę, nie zamierza jednak kończyć kariery. Chce po prostu odpocząć od sceny. Choćby od niewybrednych żartów części jej obserwatorów, najpierw wyśmiewających jego spontaniczny freestyle w programie „MTV Squad” z 2002 roku, a potem zarzucających mu brak dystansu do siebie i swojej twórczości. – Wysyłanie mi 200 maili dziennie o treści „cweldo na wolno” i krzyczenie w autobusach do mojej mamy „matka cwela” – wobec tego rzeczywiście nie mam dystansu. Z moją twórczością nie mam najmniejszego problemu, tym bardziej z jej oceną – komentuje raper.